fbpx

Kiedy na świecie, w Europie, a wreszcie w Polsce musieliśmy zmierzyć się z pojawieniem koronawirusa, każdy też musiał odnaleźć się w zmienionej sytuacji.

Sposób na nową rzeczywistość musieli znaleźć wszyscy, ale zwłaszcza Ci, którzy z dnia na dzień w sposób szczególny znaleźli się na celowniku kolejnego zagrożenia. Wśród nich Pacjenci onkologiczni. Dziś swoją historią dzieli się z nami Katarzyna… która walcząc z chłoniakiem, musiała wygrać z koronawirusem.

O sytuacji która mnie spotkała, mogę mówić tylko i wyłącznie z własnej perspektywy. Każdy , który przeszedł COVID-19 może mieć swoje własne doświadczenia i przekładanie jakiegokolwiek zdania na inne osoby jako pewnik, byłoby nadużyciem.

 

Zanim podzielę się historią, wkradnie się do niej trochę szeroko rozumianej polityki. Bowiem w czasie, gdy w społecznej świadomości zaistniał koronawirus, to z oficjalnych źródeł najpierw płynęły komunikaty, które pacjentów onkohematologicznych pomijały. Później staliśmy się obiektem zainteresowania i bohaterami medialnych historii osobistych. W efekcie, w szpitalach obserwowałam, jak jedni pacjenci nie przejmowali się sytuacją, luźno traktując restrykcje i złością reagując na zwracanie im uwagi, pomimo, iż sami wprost byli narażeni. Inni pacjenci ulegali zbiorowej panice, bojąc się koronawirusa  jak osobistego kata. A tak naprawdę, zdrowy rozsądek i poważne traktowanie lekarskich zaleceń w obliczu czyhających na nas niebezpieczeństw, to było jedyne, co każdy pacjent onkohematologiczny i nie tylko, mógł wtedy i może nadal zrobić. Prawda jest jednak taka, że mimo nawet wyjątkowych środków ostrożności, koronawirus z każdej strony może nas dopaść.

 

I tak stało się u mnie. Osoba, która opiekowała się mną po każdej chemii, przyniosła wirusa do domu. Czy mogłam coś zrobić?  Nic. Na początku wirus u mojego opiekuna wyglądał niepozornie – jak przeziębienie.  Dlatego poprosiłam go, by szybko zrobił test. Niestety na wyniki czekaliśmy 7 dni. W tym czasie, ja zmierzyłam się już z kilkudniowymi problemami z mostkiem i przełykiem. Myślałam, że to skutki uboczne po chemioterapii. Każdy oddech sprawiał mi już wtedy ból. Przełknięcie płynu, czy nie daj  boże kęsa pokarmu kończyło się krzykiem z bólu. Wiec prawie nie jadłam.

Potem ten dyskomfort przypominał „stojącą w  gardle tabletkę czy zbyt duży kęs jabłka”, co powodowało ból nawet przy ruchu. Leżałam jak zahibernowana, unikając poruszania, niemal 3 dni.

Dobrze, że nie wiedziałam, że to był już koronawirus, bo zapewne panika sprawiłaby dodatkowy stres. W objawach poza bólem, pojawił się również katar, a w kolejnych dniach straciłam węch.

 

Panika w końcu się pojawiła, gdy otrzymałam pozytywne wyniki „opiekuna”. Na własny koszt zrobiłam wymaz, poinformowałam lekarza prowadzącego leczenie mojego chłoniaka i… oddałam się w  ręce lekarzy specjalistów ze szpitala zakaźnego. O bałaganie związanym z sanepidem pisać nie będę, bo pracują tam naprawdę mili ludzie,  którzy sami próbowali ogarnąć obowiązujący system.

 

Koronawirus sam w sobie nie był dla mnie największym problemem. Mój największy wówczas strach dotyczył przerwanej z jego powodu chemioterapii. Ale tu głos decydujący miał profesor, któremu ufam bezgranicznie. Powiedział, że najpierw czysty wynik bez koronawirusa, a potem chemia.

Dzień po mnie wynik pozytywny otrzymał mój bezobjawowo chorujący syn, z którym mieszkam.. Pomimo objawów koronawirusa, fakt, iż miałam przerwę od chemii, która bardzo osłabia organizm, spowodował, że paradoksalnie czułam się do końca infekcji całkiem silna! Opieka jaką zapewniał oddział zakaźny szpitala uniwersyteckiego, dawała mi komfort chorowania w  domu. Objawy pozwalały na tzw.  telefoniczną opiekę domową i dwa razy dziennie, jak wizyty lekarskie na oddziale, konwersowałam z lekarzem o naszym stanie. Objęci zostaliśmy obowiązkiem izolacji. Wykonałam przez ten czas największą w życiu ilość selfie dla również obowiązkowej aplikacji kwarantanna domowa. Co rano w ramach kontroli budzili nas panowie z wojsk obrony terytorialnej, a w weekend dodatkowo poznawałam w domofonie głosy policjantów z naszego regionu.

 

Chorowałam równo 28 dni. Dystans jaki złapałam do sytuacji spowodował, że zaczęłam myśleć o sobie: szczęściara. No bo cóż mogłam zrobić? Nic. Na nic nie miałam wpływu. Nowotwór nie wystarczył, musiał się dołożyć koronawirus. Najwyraźniej i ten egzamin wytrzymałości miałam zdać właśnie teraz. Dzięki temu wiem, jacy jesteśmy silni. My pacjenci onko – hematologiczni. I tak powinniśmy wszyscy myśleć o sobie.

Możesz wspierać Pacjentów z nowotworami krwi, pomagając nam działać!

Zapraszamy Cię do grona Przyjaciół którzy pomagają pacjentom odważnie pokonywać przeciwności w walce z chłoniakiem. Przekaż dowolną kwotę na wsparcie grupy NiePochłoniętych i daj naszym pacjentom siłę do walki z chorobą!

Wesprzyj nas!

i stań się częścią tej ważnej działalności - już teraz z całego serca dziękujemy!

POZNAJ WIĘCEJ HISTORII...

Dziękujemy wszystkim Pacjentom, którzy dzielą się swoją historią z innymi. To bardzo cenny dar! Jeśli czujesz, że masz siłę podzielić się Twoją - napisz: kontakt@chloniak.e-kei.pl

Print Friendly, PDF & Email