fbpx

Wiele razy słyszałam o ludziach chorych na różne nowotwory, czasem nawet myślałam sobie, patrząc na historie znajomych, że gdybym kiedykolwiek zachorowała, chciałabym przejść przez chorobę z podniesioną głową. I jednocześnie nigdy nie wpadłam na pomysł, że to naprawdę mogłabym być ja. Że chłoniak może pojawić się w moim życiu.

Wiele razy słyszałam o ludziach chorych na różne nowotwory, czasem nawet myślałam sobie, patrząc na historie znajomych, że gdybym kiedykolwiek zachorowała, chciałabym przejść przez chorobę z podniesioną głową. I jednocześnie nigdy nie wpadłam na pomysł, że to naprawdę mogłabym być ja.

Aż pewnego dnia, siedząc w pracy, wyczułam coś dziwnego pod skórą. Z lekką ciekawością poszłam do łazienki by porównać obie pachy. Ewidentnie pod prawą było zgrubienie, a tak naprawdę był to powiększony węzeł chłonny. Nie przestraszyłam się, bo w końcu żyłam zdrowo, więc cóż poważnego mogłoby to być. Ale guz powoli zaczął stwarzać dyskomfort w życiu i trudno było mi leżeć na boku. Wtedy w końcu zgłosiłam się do lekarza rodzinnego i w jednej chwili wszystko się zmieniło. Usłyszałam, że “to bardzo brzydko wygląda”, otrzymałam skierowanie na USG, gdzie po raz pierwszy padło słowo rak. Wtedy dopiero przyszedł strach i mobilizacja.

Lekarz w centrum onkologii z wielką troską, ale dość wyraźnie dał mi to do zrozumienia, co myśli o moim zwlekaniu i zaczęło się działanie. Ponowne USG, biopsja cienkoigłowa, potem pobranie węzła, diagnoza. Okazało się, że to nie rak, a inny nowotwór – chłoniak. Nigdy w życiu nie słyszałam o chłoniakach, nigdy! Rak piersi, jelita, płuc  – tak, ale nigdy nie słyszałam słowa chłoniak. Słowa, które stało się towarzyszem na wiele dni, obudziło we mnie niespodziewane pokłady siły i słowa, które jednocześnie stało się moim największym wrogiem, nazywałam go intruzem, którego należy wykurzyć.

Co teraz? Chemia!

W marcu dowiedziałam się, że mój chłoniak to nowotwór DLBCL ( red. rodzaj chłoniaka agresywnego), a po świętach miałam pierwszą chemię. Chemię? Poleciały łzy, ale pozbierałam się i zaczęło się leczenie. Nie wiedziałam, co mnie czeka. Przypominało mi się jak moje dwie koleżanki z rakiem mówiły, że w czasie leczenia pracowały, opowiadały też  o innych spotkanych osobach, które dały radę w miarę normalnie żyć. Byłam wtedy pod ogromnym wrażeniem. Jakie one dzielne! Pomyślałam sobie – one dały radę, to czemu ja nie miałabym dać! Czekając na przyjęcie na Oddział, wspomniałam innej pacjentce, że jakoś nie chce mi się wierzyć, że mam nowotwór i za chwilę chemię. Usłyszałam – „pani uwierzy jak zacznie wymiotować”.  Pomyślałam wtedy “a właśnie, że nie!” I tak było. Po pierwszej chemii byłam zdziwiona, że nic szczególnego mi nie dolega. Tylko po jednym wlewie, chyba czwartym, miałam sensacje żołądkowe. Wiem, że moje postanowienie miało z tym niewiele wspólnego, więc uważam się za szczęściarę, że mój organizm zareagował tak łagodnie i nie czułam nieprzyjemnych skutków ubocznych chemioterapii. No może z wyjątkiem bardzo intensywnych potów, ale tylko w trakcie pierwszej chemii i utraty włosów po dwóch tygodniach od przyjęcia pierwszej chemii. Największym zaskoczeniem było, gdy w dzień po pierwszym wlewie mogłam się położyć na boku. Wcześniej nie było to możliwe. Prawdopodobnie węzeł zaczął reagować na leczenie i zaczął się zmniejszać. Oczywiście nie byłam wyleczona, ale poczułam nadzieję. Poczułam, że sobie poradzimy

Kiedy włosy zaczęły wypadać, zgoliłam je sobie sama. Nie było to może przeżycie traumatyczne, ale w tej łysej osobie nie mogłam odnaleźć siebie,  nie podobałam się sobie., ale zakochałam  w tych, które odrastały. Obserwowałam skrupulatnie każdy nowy włosek, każdy ich  milimetr. Chciałam się nimi pochwalić całemu światu aż nadszedł dzień, gdy poszłam do pracy bez chustki. Szef wszedł do pokoju, popatrzył na mnie, popatrzył na kolegę, który miał podobną fryzurę do mnie i zwrócił się do długowłosej koleżanki: “Ale się Pani zapuściła!”.

Chłoniak i praca

No właśnie. Praca. Miałam dużo szczęścia, że reagowałam dobrze na leczenie. Gdyby tak nie było, pewnie bym siedziała w domu i użalała się nad sobą. Mogłam sobie pozwolić na “normalność”. I też prawdą jest, że mój szef zadbał, aby mogła mieć w pracy nieco lżej w tym czasie. I to mi również ogromnie pomogło. Człowiek dzięki pracy myśli o czymś innym, odwraca uwagę od tego, że choruje na poważną chorobę, bądź co bądź – potencjalnie śmiertelną. Z wielką wdzięcznością myślę o całym zespole, z którym pracuję.

Udar

Po zakończeniu leczenia poczułam siłę i moc do działania. Jeszcze przed ostatnią chemią – jeszcze w chustce – zaczęłam flamenco! Poznałam cudowne osoby. Pojechałam w góry, brałam udział w OnkoRejsie Granicami Polski. Weszłam na Giewont i to było niesamowite! Nawet bliskie spotkanie na szlaku z niedźwiedziem nie spowodowało uszczerbku na zdrowiu, gdy w stresie przyspieszyłam. Pomyślałam  sobie ” Kasia masz całkiem silne płuca i serce”. Dni mijały, a dumę z pokonania choroby zaczęły zakłócać… duszności.

Bałam się o płuca, myślałam, że to w nich tkwi problem. Tym razem nie zwlekałam z diagnozą. W szpitalu okazało się, że płuca są w porządku. Podejrzewano wznowę chłoniak, ale PET jej nie wykazał.

Udar niedokrwienny przyszedł  niespodziewanie w domu. Zachwiała mi się podłoga i zaczął się silny ból głowy. Myślałam, że to migrena. Dzięki uporowi mojej mamy i koleżanki z pracy, które musiały przekonać lekarzy, by sprawdzili, czy mam udar, zostałam dobrze zdiagnozowana na czas i dziś funkcjonuję normalnie.

Szkoda, że w trakcie leczenia za mało zwrócono uwagi, żebym pilnowała serca. Po badaniach zdiagnozowano u mnie niewydolność serca, Dziś pozostaje odrobina żalu za to, że nie było jasnej informacji i ostrożności, ale też wielka wdzięczność dla tych, którzy do końca zadbali o mnie. Finalnie udar niemal przeszedł bez echa – dziś czasem trudno mi do końca posklejać słowa. Kardiolodzy wyprowadzają moje serce z niewydolności. Jestem na dobrej drodze.

Im dłużej od zakończenia leczenia, tym zanika potrzeba rozmowy o chorobie. Musiały minąć 2-3 lata i mam poczucie, że mój organizm zaczął normalnie funkcjonować. W tym roku razem z Fundacją OnkoRejs Wybieram Życie miałam iść na marsz. Przyszedł koronawirus i przesunął plany – na szczęście udała się fundacyjna wyprawa rowerowa.

Na koniec mogę dodać, że oprócz chemioterapii, przeszłam jeszcze radioterapię, dwukrotnie, bo zostały zmiany resztkowe. Mówią, że byłam bardzo dzielna, ja raczej myślę, że miałam wiele szczęścia w przechodzeniu chłoniaka. Miałam wspaniałych ludzi wokół siebie, rodzinę, która razem ze mną  i dla mnie walczyła.  Dziś wiem, że choroba to nie jest słabość. Musiałam zachorować, żeby zrozumieć, ile w niej tkwi siły, ile siły obudziła we mnie. 

Zniosłam więcej, niż kiedykolwiek sądziłam, że mogę udźwignąć. Pomogły mi historie innych Pacjentów i dlatego dziś i ja dzielę się swoją, a kiedy Fundacja Pokonaj Chłoniaka pojawiła się na mojej drodze, bez wahania dołączyłam do grona wolontariuszy, by dzielić się tym, co mnie wsparło najbardziej w czasie choroby – świadectwem leczenia i historią wyzdrowienia.

Wpłać dowolną kwotę i razem z nami wspieraj Pacjentów takich, jak Kasia.

Wspieraj z nami Pacjentów walczących z chłoniakami!​

i stań się częścią tej ważnej działalności - już teraz z całego serca dziękujemy!

POZNAJ WIĘCEJ HISTORII...

Dziękujemy wszystkim Pacjentom, którzy dzielą się swoją historią z innymi. To bardzo cenny dar! Jeśli czujesz, że masz siłę podzielić się Twoją - napisz: kontakt@chloniak.e-kei.pl

Print Friendly, PDF & Email