fbpx

Wrażenie, że coś utknęło mi w przełyku, pojawiło się pod koniec grudnia 2017 roku. W pierwszym odruchu pomyślałam, że to pewnie popcorn po seansie w kinie. Ale wrażenie nie mijało. Zaczęłam więc szukać.

Magdalena Piekarska-Twardochel

fot. Augusto Bizzi

Na początku diagnozę postawiłam sobie sama. Po przeczytaniu nieszczęsnego dr Google stwierdziłam, że na pewno mam zapalenie przełyku. Przecież to nie mogło być nic więcej, bo jestem sportowcem, bo nie czułam spadku formy i generalnie miałam się dobrze. Z perspektywy czasu widzę dziś, że czułam wtedy, że dzieje się coś niepokojącego, ale bardzo chciałam wierzyć w najlepsze rozwiązanie i prostą diagnozę. Intuicja nie pozwoliła mi polegać jednak na tej najprostszej odpowiedzi, zwłaszcza gdy umówiłam się na wizytę do laryngologa, a ten nic nie stwierdził. Szukałam dalej, a odpowiedź zaczęła się klarować, gdy równocześnie zapisałam się na usg piersi. Niespodziewanie, w czasie tego badania, nie mającego przecież zbyt wiele wspólnego z przełykiem, w czwartek 4 stycznia 2018 roku rozpoczęła się moja „przygoda” z ziarnicą złośliwą, inaczej mówiąc- chłoniakiem Hodgkina.

Przy okazji usg nie dowiedziałam się oczywiście, że to chłoniak, ale okazało się, że węzły chłonne są powiększone, a skoro nie przebyłam w ostatnim czasie jakiejś choroby, to ewidentnie nadaję się do dalszej diagnostyki. Lekarz skierował mnie na rentgen klatki piersiowej i badania krwi. Rentgen niewiele mi mówił, a badania krwi były całkiem niezłe. Lekarz pierwszego kontaktu zaleciła jednak kierowanie się wynikami usg, a nie morfologią i zrobienie kolejnych badań. I tak dostałam się do szpitala, gdzie zrobiono mi tomografię. Ta nie pozostawiała złudzeń – grasiczak albo chłoniak Hodgkina. Dla mnie wtedy obie nazwy oznaczały jedno- śmierć. Uważam siebie za osobę świadomą, wiem przecież, że nowotwór to nie wyrok, a jednak wtedy, w tym szpitalu, pomyślałam, że umrę. Jako osoba twardo stąpająca po ziemi, zaraz zajęłam się logistyką.

ZMIANA PLANÓW

Jak już wcześniej wspominałam, jestem sportowcem, więc przede wszystkim musiałam odwołać swoje plany zawodowe. Choroba zastała mnie w bardzo dobrym momencie kariery. Pod koniec 2017 roku, po kilkuletniej przerwie stanęłam na 3. miejscu podium pucharu świata w szpadzie, później wywalczyłam miejsce w najlepszej “16” pucharu świata grand prix, a w grudniu wygrałam jeszcze puchar Polski. Przede mną rozwijała się więc wspaniała perspektywa kolejnych turniejów. Niestety, na te kolejne starty musiałam poczekać i nie wiedziałam jak długo i czy w ogóle powrócę do reprezentowania Polski. 

fot. z archiwum Autorki

Zaraz po usg piersi, na którym dowiedziałam się, że “coś się dzieje” odwołałam planowany wyjazd na zgrupowanie do USA i na turniej na Kubę. W późniejszym czasie odwołałam też remont mieszkania i w zasadzie zastanawiałam się jak pozamykać resztę moich ziemskich spraw. Na szczęście ten etap rozpaczy i żegnania się z życiem nie trwał długo. Na wstępie rodzice zadbali o to, żebym się z nikim nie żegnała i wróciła chociażby do pomysłu remontu. Niedługo później wspaniała pani doktor, która mnie przyjęła na oddział pulmonologii szybko wytłumaczyła, z czym prawdopodobnie przyjdzie mi się zmierzyć i że, myśląc o nowotworach,  jest to mimo wszystko najlepsza z możliwości. Tę tezę potwierdziły również podwójne wyniki badań histopatologicznych. Wiedziałam więc, że będę walczyć z ziarnicą złośliwą i mam szansę na wygraną.

CHŁONIAK I JA NA PLANSZY

Słowo „walczyć” wpasowuje się w moją historię bardzo dobrze. Jako przedstawicielka szermierki, czyli sportu walki, podeszłam do chłoniaka jak do przeciwnika z planszy. Chciałam po prostu wygrać ten najtrudniejszy pojedynek w swojej ponad 20-letniej karierze. Dzięki temu, że zostałam szybko zdiagnozowana i wiedziałam, że moja choroba jest wyleczalna, mogłam szybko skoncentrować się na celu, a ten był jeden: WRÓCIĆ DO ZDROWIA I DO WYCZYNOWEGO UPRAWIANIA SPORTU. Czekało mnie dokładnie 5,5 miesiąca chemioterapii i dodatkowo (po przerwie) 2 tygodnie naświetlań. Chemioterapię-oprócz początkowych dwóch, trzech wlewów-znosiłam nieźle, a im dalej, tym lepiej. Tak jakby mój organizm z każdym kolejnym wlewem jeszcze lepiej adaptował się do tych trudnych warunków. Myślę, że obok informacji od pani doktor, że pacjenci dobrze reagują na leczenie, miały na to wpływ jeszcze trzy rzeczy: mocny organizm i jeszcze silniejsza psychika oraz wsparcie rodziny, przyjaciół i innych dobrych ludzi, których wtedy na szczęście miałam blisko siebie.

A dodatkowe wsparcie przydało się np. wtedy, gdy zaczęły mi wypadać włosy. Wiedziałam, że tak będzie, wiedziałam też, że włosy kiedyś odrosną i jest to najmniejszy problem, a jednak dzień, w którym to wszystko się zaczęło był chyba najsmutniejszym. Długo żegnaliśmy się (ja i mój wtedy jeszcze „niemąż”) z moimi włosami. Zgoliłam je jak już niewiele do tego golenia zostało. I co się okazało? Że w „jeżyku wyglądam dobrze”, a przynajmniej na suszenie moich długich włosów nie musiałam już poświęcać czasu. Zawsze, ale to zawsze można znaleźć jakieś pozytywy, nawet w najtrudniejszej sytuacji. Do plusów jeszcze wrócę, ale teraz dokończę moją historię.

W głowie miałam cały czas ten sam cel. Wszystko co robiłam, robiłam z myślą o powrocie do sportu. Polegałam tylko i wyłącznie na wiedzy przekazywanej mi przez lekarzy. Są tacy, którzy lubią rozmawiać i wspierać się rozmowami o chorobach współtowarzyszy w niedoli. Pojawiały się też historie lub opowieści dziwnej treści, które od lat krążyły po tamtejszych korytarzach, a nie mające już nic wspólnego z nowoczesną chemioterapią. Ja należę do tych, którzy wolą być ze swoimi myślami. W szpitalu w większości czytałam lub oglądałam filmy ze słuchawkami w uszach po to, by nie słyszeć o tym, co może mnie spotkać, jakie trudne objawy chemioterapii mogą na mnie czekać. Pomiędzy wlewami, a były to przerwy dwutygodniowe- pilnowaliśmy wszyscy, żebym tylko się nie przeziębiła i nie przesunęła w czasie leczenia.

O tym jak bardzo chciałam wrócić do sportu niech świadczy chociażby to, że dwa razy z rzędu przyjęłam chemioterapię w prawą rękę, ponieważ chciałam chronić lewą, czyli tą, która walczę na planszy. Nabawiłam się w związku z tym silnego bólu prawej ręki, który towarzyszył mi kilka dni i nocy. Mądry Polak po szkodzie. Wtedy wydawało mi się, że postępuję właściwie. Poza tym, więcej głupot nie robiłam. Pilnowałam również zaleceń żywieniowych, które przygotowała dla mnie dietetyk kliniczna. Z jedzeniem na szczęście nie miałam problemów, więc w pół roku przybyło mi jakieś 6-7 kg. Wtedy można było się tylko cieszyć.

WRACAM DO WALKI

Moja walka o powrót do formy (i do prawidłowej wagi;)) zaczęła się w sierpniu, czyli dwa tygodnie od przyjęcia ostatniej dawki chemioterapii. Tak, dwa tygodnie. Z cichym przyzwoleniem pani doktor już wcześniej wykonywałam lekkie ćwiczenia w warunkach domowych, ale dopiero w sierpniu pozwalałam sobie na więcej. W sierpniu też otrzymałam ostatnie wyniki badania PET-CT i wiedziałam to, co wcześniej czułam, czyli że leczenie się powiodło i JESTEM ZDROWA. W październiku treningi przerwał mi jeszcze cykl naświetlań, ale szybko doszłam do siebie i pamiętam, jak przebierałam nogami w gabinecie lekarskim i pytałam panią doktor, czy już oficjalnie mogę ruszyć z treningami pełną parą. Pozwolenie oczywiście dostałam, ale do pełnej pary brakowało jeszcze dużo, wszak organizm był wyniszczony.

fot. Augusto Bizzi

Mimo wszystko w grudniu 2018 roku poleciałam do Francji na wojskowe mistrzostwa świata, na których wraz z koleżankami wywalczyłam brązowy medal w drużynie. Kilka miesięcy później dwukrotnie wygrałyśmy już cywilne zawody z cyklu pucharu świata, a ukoronowaniem tych zmagań był złoty medal mistrzostw Europy wywalczony również w drużynie. Noszę w sobie zresztą wielką wdzięczność dla drużyny za ogromne wsparcie i dla trenera, który uwierzył we mnie i dał szansę powrotu do najlepszych startów. Dzisiaj piszę ten tekst jako świeżo upieczona, dwukrotna wicemistrzyni Polski, której wciąż aktualnym-choć przesuniętym o rok- marzeniem jest zakwalifikowanie się na igrzyska olimpijskie w Tokio. Drużyna szpady kobiet ma już zagwarantowany bilet, pozostała walka o miejsce w tejże drużynie i mam nadzieję, że je sobie wywalczę…

DLACZEGO PODZIELIŁAM SIĘ Z PAŃSTWEM MOJĄ HISTORIĄ?

Z kilku powodów. Po pierwsze i najważniejsze, chcę pokazać, jak ważne jest regularne badanie się. Mi regularność zapewniały chociażby badania sportowe wykonywane co pół roku, ale też coroczna profilaktyka w postaci min. usg piersi. Regularne badania nie zwalniają jednak ze słuchania własnego organizmu i reagowania na dziwne objawy. Wrażenie, że coś stoi mi w przełyku finalnie nie dawało mi spokoju, więc szukałam przyczyny, nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy laryngolog nic nie stwierdził. Po nitce do kłębka… Ważne żebyśmy mieli świadomość, że szybko wykryte choroby nowotworowe bardzo często są możliwe do wyleczenia. A po leczeniu? Można wrócić do starego-nowego życia, choć na nieco innych już zasadach i ja jestem tego żywym przykładem. 

Opowiedziałam więc moją historię też z nadzieją, że być może kogoś zmotywuję, dam siłę do walki i pokażę, że szczęśliwe zakończenia są możliwe. A jeśli choć jednej osobie taką motywację dałam lub dam, TO BYŁO WARTO opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Tak, przyznaję że na początku miałam chwile zwątpienia, ale myślę, że wynikało to głównie z tego, że nie wiedziałam z jakim przeciwnikiem przyszło mi walczyć. Szybko jednak podjęłam rękawicę i stanęłam do boju. Myślę, że warto również wspomnieć, że podczas leczenia zadbałam o kwestie właściwego żywienia. 

Prawidłowo zbilansowana dieta ułożona przez dietetyk kliniczną pozwoliła mi wspierać organizm w walce z chorobą. Do tego dołożyłam jeszcze odpowiednie nastawienie i wolę walki, którą tak mocno przez ponad 20 lat zaszczepiła we mnie szermierka. Szybko wiedziałam już, że moja choroba jest wyleczalna, więc myślałam tylko o powrocie do sportu i tak długo jak miałam w głowie ten cel, tak mam wrażenie łatwiej było mi zmagać się z chorobą. 

fot. Augusto Bizzi
A gdy już marzenie o powrocie do sportu stało się rzeczywistością, pojawił się inny problem, który z perspektywy czasu stwierdzam, że był dla mnie trudniejszy niż przechodzenie przez proces leczenia. Musiałam zmierzyć się z lękiem przed nawrotem choroby. Dzisiaj wiem, że ten lęk może wracać, ale dzięki pomocy psychologa wiem już jak z tym lękiem sobie radzić i myślę, że osiągnęłam długo oczekiwany względny spokój. Zachęcam do skorzystania z takiej pomocy, bo choć ja jestem kobietą z przysłowiowym pazurem, sportowcem przyzwyczajonym do działania pod presją, to jednak okazało się, że też mogę mieć chwile słabości i to nic złego, ani tym bardziej wstydliwego, by do tej słabości się przyznać i poprosić o pomoc po to, by żyło się jeszcze lepiej.

Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że w świecie nowotworów nie każdy usłyszy taką diagnozę jak ja, z wielką szansą na wyleczenie, ale myślę, że bez względu na wszystko najważniejsze jest to, by czerpać garściami z każdego dnia, bo nie wiemy, co wydarzy się dnia kolejnego. Ja dzięki chorobie wzięłam wreszcie ślub z moim długoletnim narzeczonym. Przy okazji- do końca życia będę mu wdzięczna za to jaką opieką mnie otoczył i za to, że przetrwał ten bardzo trudny mimo wszystko czas, bo pamiętajmy, że jeśli ja chorowałam, to chorował też m.in. On. Choroba zbliżyła nas do siebie i nauczyła by jeszcze bardziej doceniać małe rzeczy, a jednocześnie nie przejmować się każdym głupstwem.

I wreszcie przypomniała nam, że zdrowie jest najważniejsze, a wszystko inne można kupić lub pożyczyć. Paradoksalnie więc choroba dała mi więcej niż zabrała i codziennie doceniam, że żyję i robię to co kocham.

Tytułem końca już, dziękuję bardzo lekarzom, mężowi, rodzicom, rodzinie, przyjaciołom, Polskiemu Związkowi Szermierczemu i wszystkim dobrym duszyczkom, które były lub pojawiały się wtedy na mojej drodze. Dzięki Wam jestem tu i ŻYJĘ.

 

fot. Kamila Staniszewska

Razem z nami wspieraj Pacjentów walczących z chłoniakami!

Wpłać dowolną kwotę i stań się częścią tej ważnej działalności - już teraz z całego serca dziękujemy!

POZNAJ WIĘCEJ HISTORII...

Dziękujemy wszystkim Pacjentom, którzy dzielą się swoją historią z innymi. To bardzo cenny dar! Jeśli czujesz, że masz siłę podzielić się Twoją - napisz: kontakt@chloniak.e-kei.pl

Print Friendly, PDF & Email